2010/04/01

Dziecko!

Jak by nie patrzeć był Prima Aprilis, a my rankiem zaplanowaliśmy wykonanie pierwszego testu ciążowego. Trwało to kilka sekund, kiedy mój mąż wykrzyknął "Będziemy mieli Dzidziusia!" i mocno mnie przytulił. Roztrzęsło mnie jak zawsze w takich sytuacjach, jak przy zaręczynach na przykład.
Ta informacja długo do mnie nie docierała, ale 2 kreski na tamtym teście ciążowym trzymamy na pamiątkę do dzisiaj.
Maleństwa oczekujemy na mikołaja (6.12) :) a przynajmniej tego dnia powinien/nna już z nami być :)

Ciąża wpływa na mnie demotywująco, nie mam ochoty na makijaż zupełnie, maksimum wysiłku włożonego w swój wygląd to podkład, tusz do rzęs i róż a i to od wielkiego dzwonu.

Tym samym posty kosmetyczne odejdą nieco w niepamięć. Jestem przekonana że od grudnia będę miała i o czym pisać i będę miała na to czas.

2010/02/25

Mój pierwszy błyszczyk

Pierwszy? Pierwszy samodzielnie zrobiony. Pewnie nigdy bym na to nie wpadła gdyby nie takie sklepy jak Kolorowka. W dziale receptury są przepisy, a w sklepie możemy kupić wszystkie potrzebne składniki i opakowania. Oczywiście zakupiłam masę opakowań, m. in pojemniczek na błyszczyk.

Błyszczyk zrobiłam z oleju śliwkowego, dzięki czemu zyskałam jego bardzo przyjemny zapach, oleju jojoba (przeźroczystego) i wosku Candelilla. Mika Coastal Scents w kolorze Chrome Carmine dla koloru i błyszczących złotych drobinek. Wg przepisu wosku należy dać ok 3 kawałków, u mnie było ich 6 jak nie 9. Generalnie lubię gęste błyszczyki, więc ten co kilka godzin zagęszczałam i zagęszczałam. Ostatecznie formuła jest i tak bardzo lekka. Aby rozpuścić wosk trzeba mieszać oleje z woskiem w kąpieli wodnej, naprawdę gorącej. I takim prostym sposobem mam swój super naturalny błyszczyk :)

Jeszcze kilka słów o opakowaniach z kolorówki. Najlepsze z tych kupionych przeze mnie to opakowania 10ml. Rozmiar dokładnie taki jak opakowanie mini Everyday Minerals, czyli np takie w jakie sypią cienie.

Duże 40ml pojemniczki na puder nieco rozczarowały mnie bardzo lichym sitkiem, bo takim z cienkiego plastiku, ale takiego w ogóle nie gumowego, nieelestycznego. Przesypałam do niego puder bambusowy, którego zawsze wysypywało mi się za dużo, z sitkiem, nawet lichym, jest znacznie łatwiej.


Kolorówka zaskoczyła mnie dodatkowo dużą próbką pudru ryżowego, choć moje zamówienie było zbyt małe by kwalifikować się do darmowych próbek. Od razu mamy milsze skojarzenia z firmą jeśli tak jesteśmy traktowani :D

2010/01/26

Blusche


W końcu udało mi się przygotować jako takie zdjęcia moich skromnych zbiorów Blusche. Na zdjęciu obok już prezentują się cienie. Chęcią wypróbowania tych cieni zapałałam po spróbowaniu odcienia Lime, którego choć rzadko używam to bardzo przypadł mi do gustu.
Old rose - to odcień, którego na oczy postanowiłam nie nakładać, bo przyznam, że kolory koralowe i w ogóle wszelkie brzoskwinie, które łapią tony czerwieni (choćby minimalne) w mojej wyobraźni kolorystycznej cieni się nie mieszczą. Tym samym cień ten wylądował w szufladce z różami. Jego kolor to coś między różą herbacianą a brzoskwinią.
Bloom to kolor, który zaskoczył mnie intensywnością. To róż w stylu barbie, a ja liczyłam na pastel i kolor na całą powiekę. W takiej funkcji u mnie przynajmniej się nie sprawdzi.


Choco - jest zupełnie matowym cieniem, przynajmniej po roztarciu, w pudełeczku wydaje się że w świetle minimalnie migocze, ewentualne drobinki na zdjęciu to moje niechlujstwo w nakładaniu sąsiednich cieni :(. Odcień raczej ciepły, lekko rudawy po roztarciu. To jedyny matowy cień Blusche jaki mam i muszę przyznać że rozciera się zdecydowanie tępo.
Smoke - to cień kameleon jak pisałam w poprzednim wpisie. W pudełeczku przypomina raczej brązowo-szary, z nutką fioletu. Po roztarciu widać dużo fioletowych drobinek, a przez to ten cień nabiera właśnie fioletowej barwy na dymnym, szaro-czarnym tle.

Lime - ten kolor mnie zachwycił to po prostu szczęśliwy odcień zieleni. Żywa, wiosenna zieleń, choć już pełna, żadnych bladości i ozłocona blaskiem, przez co jeszcze bardziej świeża. Na ręce mimo bazy kolor wyszedł blady, jak pastel, ale to zdecydowanie widoczny kolor.
Phantom Lilac - ten kolor mnie rozczarował, błyszczy srebrzysto, ale mimo bazy traci swą liliowość zupełnie. Jest minimalnie zabarwioną bielą - niestety.



No i ostatni cień Kisses - złocisty brązik, niestety bardzo cieplutki, z silną rudą nutką, ale w towarzystwie brzoskwiniowego odcienia komponuje się bardzo przyjemnie.




Na koniec nieco nudniejsze, lecz w końcu bardzo ważne podkłady:




2010/01/07

Blusche vs EDM

Zapowiadając kolejne zdjęcia kosmetyków mineralnych firmy Blusche, które goszczę już w mojej szufladce od dłuższego czasu ale niestety nie miałam jeszcze kiedy obrobić zdjęć i ich tutaj wrzucić, porównanie cienia Smoke Blusche i Everyday Minerals - Diary.
Oba bardzo podobne, ani czarne, popielate, brązowe ani fioletowe, choć z całą pewnością jest to mieszanina tych właśnie kolorów. Drobinki w jednym i drugim purpurowo-złote. Smoke po roztarciu robi się bardziej dymny, drobinki szybciej giną i zostaje właśnie dymek i to bardziej czarny niż fioletowy. Diary jest wg mnie chyba najbliższy fioletowi natomiast.

2010/01/03

Pieczarkownia


Rozpoczęliśmy chodowlę pieczarek. Oczywiście zaczęło się zupełnie nie od nas, ale zostaliśmy obdarowani częścią pieczarkowej grzybni. Grzybnia jest umieszczona w kartonowym pudełku, skrapiana regularnie przez męża wodą i jak widać kiełkują dwie pierwsze rodziny pieczarkowe :) Cieszy mnie jak coś rośnie :) Pierwsze pieczarkowe dania za jakiś czas.